Siedziałem na wzorzystym dywanie i czekałem na transmisje telewizyjną. Po lewej stronie kucała moja siostra Susan i dzieci z sąsiedztwa; Kevin, Peter, Meg. Ta mała od sąsiadów miała tak słodko obdarte kolana. Już wtedy wiedziałem, że będzie kobietą z silnym charakterem. Za nami na kanapie siedzieli nasi rodzice i jeszcze jacyś dorośli z sąsiedztwa. Panowie popijali rudawy płyn, a panie niecierpliwymi ruchami poprawiały wysoko uczesane włosy. Moja mam była najładniejsza. Jej starannie upięte krucze włosy sprawiały, że wyglądała jak gwiazda filmowa. Zabawne, tak się rozsiadła, że jej szeroki tyłek zajmował pół kanapy, a na drugą część wcisnęły się te chudsze koleżanki. Wszyscy czekaliśmy na TO. Jak urzeczeni wpatrywaliśmy się w nasz telewizor. To był najnowszy model marki Sony. Duma rodziców. Moje 10 wiosen nie sprawiało, że rozumiałem sytuację. Wiedziałem, że coś ma się wydarzyć, lecz nie wiedziałem co. Ze zmarszczonym nosem przyglądałem się jak trzy kobiety w ekranie, uczesane jak moja mama, wyginają się i śpiewają Be My Baby. W tym samym czasie zza moich pleców dochodziły strzępki rozmów. Nic nie mogłem z tego poskładać.
– Ray, to jak myślisz? Wylądują? – pytał kobiecy głos.
– Oczywiście. Tyle lat przygotowań. Zobaczysz, Armstrong będzie znany na całym świecie.
– Nareszcie prześcigniemy Sowietów – wtrącił chrypliwy męski głos. Słychać było, że zaciąga się papierosem i rusza szklanką z whisky tak, że brzęczą kostki lodu.
– Co nam to przyniesie – zaniepokoił się damski głos.
– Kochanie, to będzie początek czegoś wiel… – chrypliwy głos przerwał rozmowę, a na ekranie telewizora pojawił się spiker.
– Drodzy państwo! Jesteśmy świadkami lądowania modułu Eagle na księżycu. Huston? Czy mnie słyszysz? Łączymy się.
Moim oczom ukazała się szara plama z małymi kraterami. Obraz poruszał się a my czekaliśmy w napięciu. Dorośli nie myśleli już o tym, że na drugi dzień muszą wstać do pracy. Obserwowałem jak zastygli i oczekiwali, aż astronauta postawi stopę na Księżycu. Nil Armstrong stąpał po miejscu, które w pogodną noc oglądałem zadzierając głowę w niebo. Byłem dumny. Byliśmy dumni. Moje policzki płonęły, gdy bohater narodowy wbił flagę Ameryki na powierzchni. Spojrzałem z ukosa na moich sąsiadów na dywanie. Ich twarze i uszy płonęły, jak moje. Dobrze, że to były wakacje. Nikt z nas nie wstałby punktualnie do szkoły. Po transmisji jeszcze długo nie mogliśmy się rozstać i leżeliśmy rozmarzeni na podłodze w salonie. Dorośli nie wyganiali nas do spania, bo jeszcze dyskutowali wypijając kolejne szklanki whisky.
Właściwie, to nie pamiętam jak dotarłem do mojego pokoju. Może tata mnie zaniósł. Następnego dnia przy śniadaniu mój wzrok łowił pływające płatki w mleku. Mama krzątała się w kuchni. Sprzątała naczynia po wieczornych pogawędkach, a Susan snuła się w piżamie. Śniadanie zjadła chwilę przede mną.
– Ubierzcie się, pojedziecie ze mną do miasta – rzuciła przez ramię mama.
Susan założyła na siebie sukienkę na ramiączkach i sandały. Na upał w sam raz. Moja koszulka osłaniała mi chudą klatkę przed palącymi promieniami słońca. No, ale bez kochanych adidasów nie zamierzałem nigdzie jechać. Założyłem do nich podkolanówki i trochę nadąsany usiadłem na tylnym siedzeniu Chevroleta Impali. Spocone uda przyklejały się do skórzanej kanapy. Susan nabijała się ze mnie, że jak się przykleję na dobre to już tam zostanę. Mądrala.
Mama zaparkowała nieopodal budki telefonicznej, wtedy spoceni wytaszczyliśmy się z auta. Nagle mama wypaliła:
– Muszę zadzwonić do cioci Alice.
To była siostra mamy. Mieszkała daleko na farmie i czasem jeździliśmy do niej. Gorąco buchało od chodnika i asfaltu. W budce nie było chłodniej. Metalowa framuga od drzwi (których już nie było) parzyła niemiłosiernie. Mama zajęła większą przestrzeń w kabinie budki i rozłożyła swój notes na oblepionej brudem półce. Wertowała białe kartki i szukała numeru do swojej siostry. Susan zdążyła się wcisnąć przed mamą i znalazła wygodne miejsce. Mimo tego promienie słońca niemiłosiernie paliły jej twarz. Moja buzia wcisnęła się między gorącą szybę a przepocony boczek mamy i jej szorstką sukienkę. Chropowaty materiał rysował mi policzek, a ja nic nie mogłem zrobić. Zaklinowałem się. Poza tym bardzo chciałem słyszeć rozmowę z ciocią.
– Alice? Halo? To ja Angie. Słyszysz? A teraz? Posłuchaj oglądaliśmy wczoraj relacje z lądowania Apollo 11 na Księżycu. Jesteśmy wystraszeni. Czy mały John i Susan mogą przyjechać do ciebie? – nastąpiła cisza. – Tak. Do końca wakacji. Nie wiemy czego się spodziewać, a u ciebie na farmie będzie bezpieczniej.
– Super – kontynuowała mama. – Dziękuję ci bardzo. Przyjedziemy jutro wszyscy, gdy John wróci z pracy. Do zobaczenia.
Nie wierzyłem własnym uszom. Pojadę do cioci na resztę wakacji! Mama nigdy mi na to nie pozwalała. Będę spać w stodole i wypasać krowy. Tak bardzo o tym marzyłem! To lądowanie na księżycu, to był mały krok dla człowieka.
Co tu dużo mówić, pod koniec lipca 1969 roku przeżyłem najlepsze wakacje.