Dawno, dawno temu na skraju lasu żył sobie Stary Dąb. Wydawał się olbrzymem, ponieważ jego gałęzie sięgały chmur, a konar mieścił domki wielu zwierząt. Zdarzało się, że na witkach zasiadał ptaszek, którego cudowne trele wprawiały w taniec wszystkie liście. To właśnie wtedy z dziupli radośnie wyskakiwały rude wiewiórki, a zaspana sowa głośno pohukiwała. Wiosną i latem Stary Dąb tętnił życiem.

Niestety wraz z przyjściem chłodniejszych dni, nagie gałęzie nie witały już tak często gości. Drzewo czuło się bardzo samotne, a serce ogrzewały mu tylko wspomnienia z minionego lata, kiedy człowiek szukał cienia i wytchnienia pod jego liśćmi. Stary Dąb pragnął prawdziwej bliskości. Z premedytacją zrzucał liście na głowy spacerowiczom, czasem gałązką zaczepił kogoś za sweter. Niestety, nie przynosiło to oczekiwanych efektów. Stracił nadzieję, gdy

 

pewnego dnia…

 

Niespodziewanie z drzemki wyrwała go wtulona twarz drobnej istoty i ramiona, które obejmowały go w pasie. Zawstydził się. Ukradkiem spoglądał, jak spod zamkniętych oczu młoda kobieta przenika do jego świata. Czuł, jak bardzo chciała być częścią natury, zapewne dlatego obdarował ją wspomnieniami ze swojej młodości. Magdalena, bo tak miała na imię kobieta, uśmiechała się, a gdy poprawiła jasne włosy opadające na rozpromienioną twarz, to niespodziewanie odsunęła się i pobiegła ścieżką do lasu. Stary Dąb pragnął ją zatrzymać i cieszyć się z jej obecności.

Następnego dnia Magdalena pojawiła się ponownie. I tak mijał dzień za dniem, a ich spotkania wyznaczał ten sam wzorzec; delikatna twarz wtula się w jego szorstką korę. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, czym się z nią dzielił. Obdarzał kobietę swoim spokojem, dojrzałością oraz zrozumieniem.

 

Koniec